Kalyna
Nasze podwórko nie jest ładne. Raczej nawet brzydkie. Zaśmiecone. Mimo wysiłków kilku osób – z ogólnie niezadbaną zielenią. Z pozostałościami nocnych odwiedzin ludzi, których nie stać na zabawę w knajpach. Z pozostałościami po szybkich odwiedzinach ludzi nie znajdujących w okolicy toalet.
Nasze podwórko jest efektem powojennej odbudowy, estetycznie takim sobie, choć starano się zachować proporcje i stosować materiał odpowiadający pozostałościom dawnego miasta. Stety-niestety, przychodzi dziś przyznać, że w zestawieniu z dziełami współczesnymi tamte starania odbudowujących Gdańsk po II wojnie światowej okazują się całkiem jeszcze kulturalne.
Na tym naszym podwórku, dociążonym rzędem garaży, rosło drzewo, jakiejś odmiany jarzębina, z roku na rok okazalsza, z pniem coraz silniejszym i ładnie wyokrąglającą się koroną. Jarzębina rodziła dużo owocu, roiły się w niej ptaki, nawet późną jesienią mając pożywienie. A w letnie upały znajdując słodki, wilgotny cień. Świergotały tam, kręciły się wśród gałęzi.
Dla nas jarzębina była również radością, coraz większą, bo – cóż mówić: nieładny widok z balkonowych okien coraz bardziej wyładniała, wypełniała sobą. I tak jakoś działo się, że trawy na niepielęgnowanym trawniku wyglądały w jej sąsiedztwie jak po prostu łąka. A z roku na rok rozsiewający się dziki jęczmień sprawiał, że w mdlącym od letniego skwaru powietrzu, przy odrobinie wyobraźni, widzieliśmy ją bujającą na skraju pól.
I, w początkach dwudziestego drugiego roku, przyszedł zimowy sztorm, porywisty, z naprawdę mocnymi, gwałtownymi porywami. Wiało z północy i zachodu, masy pędzonego powietrza sprężały się w prostokącie podwórka i uderzały w jarzębinę. I stało się, w nocy, nawet nie wiem kiedy, że wicher powalił ją, wyrwał z korzeniami. Korona częściowo przegrodziła osiedlową drogę, tak że służby nad ranem musiały odpiłować jej konary, zostawiając goły pień i stertę gałęzi. A wreszcie, za czas jakiś ktoś odciął sobie także pień i z pięknego drzewa został zaledwie pieniek.
Któregoś wieczora rozmawiałem z sąsiadem, bardzo było nam żal jarzębiny z naszego podwórka. Wyraził myśl, z którą i ja się nosiłem. W miejscu, gdzie rosła, płytko pod powierzchnią ziemi jest gruzowisko z czasów drugiej wojny światowej. Nie uprzątnięto go, nie oczyszczono – i jarzębina nie mogła się ukorzenić.
Nasze podwórko jest efektem powojennej odbudowy, estetycznie takim sobie, choć starano się zachować proporcje i stosować materiał odpowiadający pozostałościom dawnego miasta. Stety-niestety, przychodzi dziś przyznać, że w zestawieniu z dziełami współczesnymi tamte starania odbudowujących Gdańsk po II wojnie światowej okazują się całkiem jeszcze kulturalne.
Na tym naszym podwórku, dociążonym rzędem garaży, rosło drzewo, jakiejś odmiany jarzębina, z roku na rok okazalsza, z pniem coraz silniejszym i ładnie wyokrąglającą się koroną. Jarzębina rodziła dużo owocu, roiły się w niej ptaki, nawet późną jesienią mając pożywienie. A w letnie upały znajdując słodki, wilgotny cień. Świergotały tam, kręciły się wśród gałęzi.
Dla nas jarzębina była również radością, coraz większą, bo – cóż mówić: nieładny widok z balkonowych okien coraz bardziej wyładniała, wypełniała sobą. I tak jakoś działo się, że trawy na niepielęgnowanym trawniku wyglądały w jej sąsiedztwie jak po prostu łąka. A z roku na rok rozsiewający się dziki jęczmień sprawiał, że w mdlącym od letniego skwaru powietrzu, przy odrobinie wyobraźni, widzieliśmy ją bujającą na skraju pól.
I, w początkach dwudziestego drugiego roku, przyszedł zimowy sztorm, porywisty, z naprawdę mocnymi, gwałtownymi porywami. Wiało z północy i zachodu, masy pędzonego powietrza sprężały się w prostokącie podwórka i uderzały w jarzębinę. I stało się, w nocy, nawet nie wiem kiedy, że wicher powalił ją, wyrwał z korzeniami. Korona częściowo przegrodziła osiedlową drogę, tak że służby nad ranem musiały odpiłować jej konary, zostawiając goły pień i stertę gałęzi. A wreszcie, za czas jakiś ktoś odciął sobie także pień i z pięknego drzewa został zaledwie pieniek.
Któregoś wieczora rozmawiałem z sąsiadem, bardzo było nam żal jarzębiny z naszego podwórka. Wyraził myśl, z którą i ja się nosiłem. W miejscu, gdzie rosła, płytko pod powierzchnią ziemi jest gruzowisko z czasów drugiej wojny światowej. Nie uprzątnięto go, nie oczyszczono – i jarzębina nie mogła się ukorzenić.
