Dobranocki
Poprzedniej nocy mało co spałem, a i nieco zmęczony różnymi napięciami minionego dnia, szykując późny dinner puściłem sobie telewidzenije. Padło na National Geografic, bo patrzę: jakiś dokument historyczny – Beata ze mnie dworuje, że gdy raz dziennie Hitlera nie zobaczę, to jestem markotny. Żarty żartami, ale bardzo mnie interesuje jak to możliwe, że człowiek – w ogóle człowiek – miewa zapał do robienia rzeczy strasznych. Więc przyglądam się tym twarzom, rzeczywiście interesuje mnie to.
Operuję przy kuchni, mieszam makaron – a tu akurat Italia,
zdobywanie Monte Cassino. Duchowni opowiadają jak to niemieccy oficerowie z
dywizji Hermann Goering, poczciwcy, z troską przyszli do opata namawiając go by
ewakuować cenne zabytki. Sami zaoferowali transport, dywizyjne ciężarówki. I
pono transport co prawda do celu nie dojechał, przynajmniej w całości, ale jak
przytomnie uwzględnił komentarz – to zupełnie inna historia.
W ogóle klasztor był strefą zdemilitaryzowaną, Niemcy co
prawda grzecznie prosili, czy by nie mogli gdzie na wieży zrobić punkt
obserwacyjny, ale opat stanowczo odmówił. W ogóle trudno nie było zdobyć tej
góry i nawet francuskie oddziały kolonialne już to prawie zrobiły zachodząc od
drugiej strony, ale musiały się cofnąć, bo Anglicy, czy Amerykanie, już nie
pomnę, stwierdzili, że z tamtej strony nie ma warunków dla czołgów.
Potem słyszę ładny passus o poświęceniu wojsk włoskich –
chłopcy zamiast spokojnie pójść do domu zdobywali na ochotnika Monte Cassino
walcząc o swoją ojczyznę. To było ciekawe – choć inna sprawa, że trudno za tymi
Włochami nadążyć, gdzie oni w tamtej wojnie i z kim i w którą stronę, no ale,
pouczające. I włoska ludność cywilna cierpiała od ataków lotniczych, zwłaszcza
ci, którzy się do klasztoru ukryli przed działaniami wojennymi.
Mieszałem makaron, więc nie wszystko ogarnąłem, dość że w
ogóle to zdobywanie było podejrzane, bo miało na celu odwrócenie uwagi od
lądowania w Normandii, odciągnięcie możliwie dużych sił Niemieckich, więc
Amerykanie chcieli zdobywać nie zdobywając, a za to Anglicy chcieli zdobyć jak
najszybciej, żeby nie dopuścić do wejścia Stalina do serca Europy. Tak czy
inaczej trochę tej pretensji o wiązanie sił Niemieckich nie rozumiałem.
Ale najbardziej poszło o naloty, że Alianci w ogóle nie
uwzględniali nieobecności Niemców w klasztorze i poprowadzili zmasowane
bombardowania, nadto korzystając z okazji, by trenować celne bombardowanie z
wysokich pułapów i filmując dla nauki efekty z ziemi – więc zachowało się wiele
archiwalnych ujęć. No, bombardowano bezpardonowo, fakt. Ale komentarz wspiął
się na wyżyny – wykazywano, że w ogóle bombardowanie nie ma sensu, bo budowle
zburzone tym bardziej stwarzają bardzo dobre warunki do obrony. Zwłaszcza, że
górę obsiedli niemieccy spadochroniarze, którzy generalnie byli tak uparci, że
nawet po przegranej bitwie postanowili się nie poddawać i strzelali do końca.
Poddał się jeden, z długimi włosami. N a p r a w d ę.
Nastąpił też współczesny wywiad z weteranem, Niemcem, który
opowiadał jak to idący na niego z karabinem Anglik, czy Kanadyjczyk – będąc
blisko zawahał się i nie strzelił, ale ów weteran wtedy nie zawahał się i
strzelił.
Uczucia miałem ambiwalentne nieco, ale człowiek miał łzy w
oczach i rozważał, czy tamten miał rodzinę. Myślę co prawda, że na wojnę nie
wysyłają samych sierot, ale dobrze, gdy kto ma łzy w oczach, to ambiwalencje
ustępują. Opowiedział jeszcze jak to po latach odwiedził tamtejszy cmentarz i
jak napotkany Anglik podał mu rękę i się uścisnęli.
Pokazywano piękny zabytkowy hotel – zdjęcia sprzed wojny z
Cassino, i jak wyglądał po bombardowaniu. No co zrobić, a co mają powiedzieć
Etiopczycy – gazowani i wieszani, może jednak tak brać nas pod kulturę nie jest
tu na miejscu?
Dobrze, no i wreszcie zwyciężyła koncepcja francuska, żeby
uderzyć omijająco, od razu tak trzeba było zrobić. No, i wtedy Niemcy się
wycofali i brytyjskie natarcie na Monte Cassino się powiodło. Włoski ekspert od
wojskowości powiedział: na górę weszli Polacy i byli bardzo zawiedzeni, że tak
to się odbyło, to zdobycie, bo oni to woleliby z tymi Niemcami walczyć i ich
pokonać. No, trudno.
Pouczający film, tyle przesłania, nie przełączam kanału, bo
następny o rewolucji w Rosji – sprawdziłem: z misją dokształcania. Trzeba
przyznać, że jak o führerach filmów jest milion, tak o Rosji i o Stalinie na
przykład, jakoś wyjątkowo mało w tych telewidzenijach, więc oglądam ucieszony.
Są archiwalia, nawet przez chwilę słychać głos Lenina, choć dużo bardzo scen
inscenizowanych z czasów komuny, ale dobra.
I oto Trocki – wyganiany z krajów Europy za pacyfizm (to
szczere spojrzenie i jak skromnie spuszczał głowę, gdy go laudowano – nie to co
Kiereński, co sam nie wiedział czy ma pozować z czapką czy bez, a wreszcie już
z ręką w geście napoleońskim). I Lenin, tak poruszony wyruszył pociągiem z
Zürichu (skąd go było stać – wygnańca – nie tylko na bilet, ale i na pociąg?
Nie wiadomo.) Lenin był pacyfistą chodziło mu, aby zakończyć wojnę. Zaraz się
dowiadujemy, że w Pitrze miał słabą sytuację, bo tylko pięć tysięcy zbrojnych.
Można by było sugerować, że pacyfiście to nawet jakby bardziej przystoi mieć
zbrojnych mniej niż imperialiście jakiemuś, albo burżujowi.
Sen już mnie morzył, najedzonego i od nadmiaru baśni. Ale
wpada Beata i oburzona krzyczy, że oglądała jakiś w telewizji film o Bitwie o
Anglię...
Lubiłem swego czasu słuchać wykładów Kenta Hovinda,
Amerykanina, baptysty, występującego przeciwko teorii ewolucji, stającego w
szranki z ewolucjonistycznymi profesorami. Któregoś razu, komentując jakąś
ewolucjonistyczną propagandę skwitował: National Pornografic.
Opublikowane
4.11.2017